Łukasz Jarosz to autor rozpoznawalny, nagradzany i powszechnie publikowany. Takim autorom najtrudniej utrzymać formę. Szczęśliwie ten problem nie dotyczy Jarosza, który przychodzi do czytelnika z nową opowieścią.
"Pełnia Robaczego Księżyca" to zbiór wierszy będących czymś więcej niż zaproszeniem do świata widzianego oczyma autora. To kolejna, otwarcie autobiograficzna narracja zamknięta w niemal fabularne liryki. Jest bowiem tak, jak Jarosz deklaruje w jednym z wierszy: piszę "ja", w pierwszej osobie, w swoim ciele, życiu, nikim się nie wyręczam.
To parafraza, ale ufam, że to również "deklaracja programowa".
Język Jarosza jest bezpośredni, powściągliwy i pełen spokoju. Ten spokój ma kształt mądrości, jaką odnaleźć można w sobie, kiedy już przeżyło się wiele i coraz trudniej powiedzieć "wiem na pewno".
Jest w tych lirykach coś z kołysania lasu, refleksów światła na powierzchni wody w nurcie rzeki. Jest wytchnienie, ale jest też napięcie będące owocem codziennych czynności, trosk istotnych, rozstań i utraty.
Otwartość i bezpośredniość tych wierszy to wartość sama w sobie. Jarosz nie udaje. Jarosz jest w swoich tekstach Jaroszem. Nie stroi min, nie przybiera póz, nie szykuje czytelnikowi fajerwerków z piętrowych metafor.
Być może te wiersze nie są wyznaniem, ale z całą pewnością są intymną, poruszającą historią opowiedzianą przez mężczyznę, który nie boi się drzemiącej w nim słabości wobec świata, od którego postanawia się nie odwracać. Z tym światem do nas, czytelników, przychodzi, mówiąc: to co zrobili ze mną inni, jest tym, czym piszę.
Jeśli to prawda, że słowa mieszkają w śmierci, jak oznajmia Łukasz Jarosz, oznacza to, że warto ją oswajać, być blisko, przestać się bać i zacząć żyć naprawdę. W moim odczytaniu, o tym właśnie jest ta książka.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.