14 sierpnia 2012, wtorekRozsypujący się dom. W pustych pokojach piec chlebowy, złamana łopata, gliniane dzbany, które wciąż cierpko pachną oliwą. W szafach zostały ubrania, na kredensie stoi milczący budzik, na ścianie wisi obrazek wycięty z gazety. Dom otaczają wąskie ścieżki. Jedna wiedzie stromo w dół do wioski, inna, kręta, prowadzi do rozsypujących się chat i wyżej, w góry...
Julia Blackburn przyjechała do Ligurii, regionu na północy Włoch, w 1999  roku. Mieszkańcy wioski, w której się osiedliła, wkrótce zaczęli jej  opowiadać historie ze swojego życia. Jeszcze do niedawna większość z  nich była mezzadri, „półludźmi” należącymi do lokalnego padrone, który  wymagał od nich dzielenia się wszystkim, co mieli – nawet piękną żoną  czy córką. Gdy wybuchła wojna, znaleźli się w sercu walk faszystów i  partyzantów. Były to czasy śmierci, strachu, głodu, ukrywania się w  górach. „Spisz to dla nas – powiedzieli Julii – bo w innym razie  wszystko przepadnie”.