Wrzucając codziennie do pustego grobu garść ziemi, jak to czynili średniowieczni mnisi, by nie zapomnieć, że wszystko się kończy, nadajemy życiu właściwą perspektywę.
Brunon i Pina. Ich wielka miłość nie miała prawa się wydarzyć. Miłość dziwolągów, bo oboje byli naznaczeni. On, odmieniec, nad którym ze zdumieniem pochylał się w dniu jego narodzin cały personel szpitala, ona żyjąca za szklanym murem ofiara brutalnej przemocy, której nadano szlachetne imię poobozowego syndromu. A jednak ta miłość się wydarzyła. Zaczęła się na podwórku w Warszawie w latach sześćdziesiątych, odepchnięta z przerażeniem, rozdzieliła ich na całe dekady i została znaleziona ponownie u schyłku wieku na wsi czeskiej. Historia o miłości przekraczającej granice i normy przeplata się z dziennikiem dojrzałej kobiety, która obserwuje proces odchodzenia swojej matki. Autorka dziennika przygląda się drobnym codziennym zdarzeniom przez filtr nieuchronności końca. Wyczuwa nadchodzący kres wszędzie, na spacerze w parku, w czasie spotkań z przyjaciółmi, w programach telewizyjnych. Życie to wyłącznie ucieczka przed śmiercią. Ale ona nie chce przed nią uciekać, chce się na nią przygotować. Zapisuje więc chwile szczęścia, by umierając, mogła sobie przypomnieć, jak żyła. W pozornie monotonnym trwaniu w jednym mieście, jednej dzielnicy, jednym pokoju, dostrzega historie piękne i wzruszające. Towarzyszy swojej matce – która powoli traci pamięć – w ostatniej wielkiej miłości, odkrywa drobne tajemnice przyrody i zatrzymuje ulotne emocje. Przygotowując się na śmierć, odnajduje prawdziwy sens życia – życie właśnie.